Dawno, dawno temu było sobie średniej wielkości miasto w województwie śląskim. W mieście tym - w tajemniczy sposób - znikały tory tramwajowe, ba - całe linie, z wagonami i pasażerami - Witold Mrozek w felietonie dla e-teatru.
Ponieważ ludzie bali się, że znikną kiedyś razem z tramwajem, a wciąż nie każdy z mieszkańców - mimo powszechnego cudu gospodarczego i powszechnej pogardy dla niezmotoryzowanych - dorobił się jeszcze samochodu, pojawili się tacy, którzy wymyślili sobie, że poruszać się będą na rowerach. Mieszkańcy ci postanowili zatem starać się, by w mieście znikających torów pojawiać zaczęły się ścieżki rowerowe. Skrzyknęli się zatem i co miesiąc, przejeżdżając masowo ulicami miasta, pokazywali, że nie tylko nie znikają, ale i jest ich coraz więcej. A był w mieście średniej wielkości w województwie śląskim prezydent miasta z najpopularniejszej polskiej partii politycznej. Wszyscy kochali prezydenta - księża i harcerze; nauczyciele, którym likwidował szkoły i emeryci, których wyrzucał z mieszkań komunalnych. Najbardziej zaś kochali go ci, którzy nie wiedzieli jak się nazywał - a co cztery lata stawiali krzyżyk przy jego nazwisku, bo by