Jest bezśnieżny świt zimowy w parku miejskim, ptaki jeszcze nie dają głosu, lękają się, że wysoki dźwięk złamie zlodowaciałą gałąź, gdzieś zaszytym ludziom jeszcze daleko do jawy, jest tylko nic. Wielkie nic i skamieniała sina mgła nad kruszejącymi trawami i ciemnym stawem. Płyną łabędzie, płyną tak wolno, jakby stały i właśnie wtedy jeszcze mocniej wciskasz głowę w postawiony kołnierz. Wciskasz uparcie, ale mocniej się już nie da, wciskasz panicznie, bo czujesz, że jakoś tak jest, jakby płynące łabędzie pchały wielkie, przeźroczyste kule zamarzniętej ciszy. To mogłyby nie być łabędzie. To by mogły być szczury wodne. Nie wiem, czy Krzysztof Jasiński zna ten hipnotyczny obrazek, co go kiedyś jakiś przytomny poeta skreślił. Nie wiem, ale wiem, że w tym lirycznym portrecie nieubłaganej dyskrecji jest cały "Hamlet" Jasińskiego - cała jego potwornie bezwzględna elegancja, bezwzględna, że aż uparcie wciskasz gło
Tytuł oryginalny
Kropla, która wraca
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 30