Reżyser uczy nas nieufności wobec każdej opowieści dopominającej się "krwawej ofiary" - o spektaklu "Lód" reż. Konstantina Bogomołowa w Teatr Narodowym w Warszawie pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.
I Nad sceną rozpościera się wielki ekran. Na scenie, niczym w starym magazynie, obskurne fotele ustawione rzędami układają się w skomplikowany labirynt. Bohaterowie spektaklu wkraczają w ten świat, ustawiając się niczym pionki na szachownicy. Kolejne mikrosceny rozgrywają się w różnych planach, aktorzy odgrywając swoje role, zmieniają miejsca w tej układance. Niektórzy milczą, jak gdyby posłusznie realizując zamysł "wielkiego konstruktora". Pośród siermiężnych mebli epoki realnego socjalizmu stoi prosty drewniany krzyż, z którego złowrogo spogląda w stronę widowni trupia czaszka. Z boku proscenium leży skromna, acz budząca jakiś dziwny niepokój, czarna trumna. Cały spektakl rozgrywa się niejako w języku, najbardziej fantastyczne światy powołuje do życia na scenie słowo. Dialogi bohaterów uzupełniono fragmentami powieści wyświetlanymi na wielkim ekranie. Przewodnikiem w tej dziwnej podróży pozostaje zatem Sorokin. Konstantin Bogomoł