Jeśli idzie o muzykę, to jesteśmy raczej narodem symfoników niż mistrzów sztuki operowej. Właściwie tylko Moniuszko dostarcza naszym teatrom muzycznym godziwych utworów; jeśli gdzieś zabłąka się na scenę coś Żeleńskiego, Nowowiejskiego czy Różyckiego, to tylko na zasadzie ciekawostki, a ze współczesnych wprawdzie dla honoru domu wystawiamy po jednej inscenizacji każdej opery Pendereckiego, lecz też wolimy grywać jego "Pasję", jego "Requiem", symfonie czy koncerty. W tej sytuacji "Król Roger" Szymanowskiego, ze swą wspaniałą muzyką, lśni niczym cenny brylant - powinien należeć do żelaznego repertuaru wszystkich oper w kraju, niestety, jest to brylant z dość istotną skazą: owszem, muzyka jest znakomita, ale libretto wręcz przeciwnie. Pisane przez młodego Iwaszkiewicza, przerabiane i poprawiane przez samego Szymanowskiego jest konstrukcyjnie nijakie, pozbawione dramatycznych spięć, operujące pretensjonalnym ję
Tytuł oryginalny
Król Roger - dzięki Trelińskiemu - nabrał nowego życia (fragm.)
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój nr 15