Reżyser, pisarz, pedagog. Człowiek renesansu. Wczoraj w nocy, w wieku 95 lat, zmarł Erwin Axer. Ostatni uczeń Leona Schillera i jeden z niewielu przedstawicieli odchodzącego już w niepamięć teatru autorskiego. Wraz z jego śmiercią na zawsze odeszła przedwojenna klasa, styl i zamiłowanie do tradycji - pisze Olga Święcicka w portalu natemat.pl.
"Zawsze miałem kłopoty z wiekiem. To znaczy nigdy nie miałem tylu lat, ile mi właściwie było potrzeba. Kiedy doszedłem lat osiemnastu, w modzie byli młodzieńcy trzydziesto- i czterdziestoletni o ustalonej pozycji materialnej i społecznej. Używano mnie do noszenia torebek, szalików i na posyłki. Najlepsze lata strawiła mi wojna. Zamiast poznawać świat, jak inni, robiłem klucze albo pisałem głupie referaty o upowszechnieniu teatru. Po powrocie z obozu pomyślałem sobie: nareszcie! Teraz już niewiele brakuje mi do trzydziestki. Ale pozycja społeczna i materialna przestały się liczyć. Zresztą nie miałem ani jednej ani drugiej. Dziewczyny mijały mnie obojętnie, uwieszone u ramion dwudziestolatków. Wtedy zostałem dyrektorem teatru" - pisał w swoim ostatnim zbiorze felietonów "Kłopoty młodości, kłopoty starości" Axer. Zawsze był pod prąd, zawsze na przekór temu, co akurat modne. Erwin Axer był człowiekiem wielkiego formatu, poliglotą i intele