Taniec jest niewdzięczny. Wykańczający. Nie opłaca się w ogóle.
Ale gdy jestem na scenie, zanurzony w roli, to uczucie, którego
z niczym nie można porównać. Uzależniające. Wrócę na pewno - z Kristófem Szabó, tancerzem, solistą Polskiego Baletu Narodowego, rozmawia Agnieszka Urazińska w Wysokich Obcasach.
Największe osiągnięcie? - Do niedawna myślałem, że moje życie to taniec, i myśląc o osiągnięciu, będę szukał wśród sukcesów zawodowych. Taniec wciąż jest treścią. Ale ostatnio zrozumiałem, że najważniejsi są ludzie. Ich obecność. Wsparcie. Bardzo tego ostatnio potrzebowałem. Pan, solista Polskiego Baletu Narodowego, którego nazywają "zjawiskowym tchnieniem baletu"? - Los jest przewrotny. Jeszcze w styczniu myślałem, że jestem tak blisko szczytu. W naszym teatrze planowano wystawienie "Damy kameliowej" w choreografii Johna Neumeiera, wspaniałego artysty, Amerykanina, którego matka jest Polką. To szczególny balet, zupełnie inny niż wszystkie. A rola Armanda, główna rola męska, jest niesamowicie wymagająca. Solista przez trzy godziny nie schodzi ze sceny. Taka rola u takiego mistrza? Marzenie. Ale kiedy moja partnerka doznała kontuzji, dla wielu osób oczywiste było, że nie zatańczę. A jednak dostał pan tę rolę. - Dzięki temu, �