Spektakl Mai Kleczewskiej jest inscenizacyjną pomyłką i - mimo determinacji aktorów - rozpada się na szereg etiud, które nijak nie chcą się złożyć na przekonujący teatralny świat. Zarówno aktorstwo - neurotycznie-ekspresyjne (Sandra Korzeniak), zaprawione znużeniem i dystansem do postaci (Krzysztof Globisz) po wręcz (niezamierzenie?) komediowe (Sebastian Pawlak) - jak i ostentacyjnie kiczowate, zaprawione obrazoburczością reżyserskie pomysły nie tyle obnażają traumy uczuciowo upośledzonych postaci i grozę otaczającego ich świata, co - przeciwnie - przesłaniają, maskują prawdę emocji i ich wzajemnych relacji, oddalając widzów na bezpieczną odległość od bohaterów i ich problemów. I nie chodzi o to, by aktorzy na naszych oczach się onanizowali, gwałcili i uprawiali kanibalizm, ale o to, by zabiegi inscenizacyjne - ostentacyjnie przerysowane i sztuczne - nie niweczyły ich wysiłków, nieustannie przypominając nam, że jesteśmy w teatrze. W teatrz
Źródło:
Materiał nadesłany
"Didaskalia" nr 6/8