Na jednym z wystawień "Zemsty" przed wojną reżyser kazał na samym początku przedefilować przez scenę księdzu z monstrancją w podniesionych dłoniach, po mszy odprawionej "tam w kaplicy". Przez długie dziesięciolecia widziano w "Zemście" apoteozę szlachecko-klerykalnego "staropolskiego obyczaju". Tę legendę rozbił w proch i w pył Tadeusz Boy-Żeleński, który udowodnił, że w tej komedii dzieją się tylko drobne świństwa małych ludzi i że właśnie w ustrojeniu ich lichoty moralnej diamentami śmiechu Fredro-artysta święci triumf największy. Przedstawienie Jerzego Krasowskiego (we wrocławskim Teatrze Polskim) w interpretacji obyczajowej tekstu idzie właściwie za Boyem, ale energicznie akcentuje komediowość "Zemsty". I odnosi pełny sukces. Chyba nigdy jeszcze ten utwór o błahym sporze sąsiedzkim sprzed półtorej setki lat nie był tak żywy i śmieszny jak na V Telewizyjnym Festiwalu Teatrów Dramatycznych. Tyle, że wszystko tu jest inaczej...
Źródło:
Materiał nadesłany
"Radio i Telewizja" nr 30