Jeszcze odwiedzana w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym, bardzo już wymizerowana, dopytywała się wiadomości, co słychać w "Dzienniku", co się zmieniło podczas jej nieobecności i jak się mają dawni koledzy.
Mierząc siły na zamiary planowała jeszcze towarzyskie spotkanie starej gwardii, a nawet, że chyba napisze nową książkę... Nie zdążyła już dodać kolejnej do niemałej biblioteczki swych pozycji książkowych, pośród których poczesne miejsce zajmowała obszerna monografia ukochanej artystki Zofii Jaroszewskiej i tomiki poświęcone jeszcze bardziej uwielbianemu Stanisławowi Wyspiańskiemu ("Orzeł w kurniku"). Te książki wywodziły się zawsze z doświadczeń jej warsztatu dziennikarskiego. Widać to było po wytrwałości w zbieraniu materiałów i po szacunku dla konkretu. Jej pedanteria w szczegółach przyprawiała o rozpacz korektę, gdy w środku nocy dzwoniła z najświeższymi poprawkami. A w początkach pracy w "Dzienniku" nie miała jeszcze prywatnego telefonu, wybiegała więc z domu do pobliskiego baru, takiej zwierzynieckiej mordowni, by w tych okolicznościach jeszcze coś dopisać do tekstu. Byłem przez ponad pół wieku świadkiem jej imponujące