W niedzielę 9 października minęło sześć lat od śmierci Andrzeja Wajdy, niedawno zaś „Zemsta” - jeden z najpopularniejszych filmów mistrza polskiego kina - obchodziła dwudziestolecie. Na przełomie wieków autor „Człowieka z żelaza” zmierzył się z dwoma klasycznymi tekstami polskiej literatury. Czy cięta satyra na polskość w wydaniu Fredry mogła dorównać na ekranie Mickiewiczowskiemu eposowi narodowemu?
To było niedługo po tym, jak Andrzej Wajda został wyróżniony Oscarem honorowym za pięć dekad osiągnięć reżyserskich, i po wielkim sukcesie filmowego "Pana Tadeusza". Reżyser z powodzeniem przeniósł na ekran Mickiewiczowski epos, a publiczność zaczęła być głodna świeżych adaptacji polskiej klasyki literackiej. Po "Panu Tadeuszu" przyszedł czas na "Zemstę" według Aleksandra Fredry (w międzyczasie Wajda zdążył zrealizować jeszcze m.in. "Wyrok na Franciszka Kłosa")
Dwie historie, będące obowiązkowymi lekturami szkolnymi, zdawały się kryć wiele podobieństw. Z zamku Horeszków mieliśmy przenieść się do innego zamku, o który toczył się zacięty spór. Znów mieliśmy poznać dwa zwaśnione rody szlacheckie, które pogodzić mogła tylko miłość młodych bohaterów. Na planie pierwszym zaś średnia szlachta, próbująca za wszelką cenę ocalić poczucie godności, oraz galeria barwnych postaci. Odpowiedniczką dojrzałej i biegłej w miłosnych grach Telimeny, która uwiodła Tadeusza, u Fredry była Podstolina wspominająca romans z młodszym od niej Wacławem. Ostatecznie w obu historiach młodzi mężczyźni zakochują się na zabój w swoich niewinnych rówieśnicach, starszeństwo zaś nie dostrzega rozgrywających się tuż obok nich dramatów miłosnych, zajęte waśniami i wytykaniem odwiecznym wrogom ich dawnych i obecnych przewin.
Rzecz w tym, że Adama Mickiewicza i Aleksandra Fredrę różniło znacznie więcej niż pięć lat w metrykach urodzenia. Mickiewicz, przebywając na emigracji, idealizował kraj swojego dzieciństwa. Fredro, który większość życia spędził w Galicji, nie szczędził rodakom jadowitej krytyki. Pierwszy sportretował Polaków w pastelach, drugi posłużył się ostrą kreską. Mający wykształcenie malarskie Wajda doskonale zdawał sobie sprawę z tych różnic odcieni. Na plan zdjęciowy wybrał tonący w śniegu zamek w Ogrodzieńcu. Skąpane w letnim słońcu Soplicowo zastąpiła zimowa szaruga. Producent Michał Kwieciński dni zdjęciowe wspominał jednoznacznie: "Był to prawdziwy koszmar: krótki dzień zdjęciowy, błoto, zimno...". Według jego relacji, mimo że zdjęcia zaplanowano na luty, wyczekiwany śnieg padał ze zmiennym szczęściem. Najczęściej panowała mało atrakcyjna plucha, dlatego zdecydowano się wynająć angielską firmę Snow Business, która miała zapewnić na planie sztuczny śnieg.
"Kiedy skończyliśmy zdjęcia, przyjechał do mnie szef tego Snow Businessu. I w pewnym momencie mówi do mnie: Nie chciałem się wtrącać, ale dlaczego właściwie robiliście ten film w zimie? Po to jest moja firma, żeby ekipy mogły spokojnie pracować w lecie. Wtedy jest długi dzień zdjęciowy, ciepło, my wszystko pięknie wyśnieżamy - i można spokojnie pracować. A my właśnie zachowaliśmy się jak typowi prowincjusze: zamiast poobserwować, jak to się robi na świecie, zupełnie bezmyślnie zaplanowaliśmy zdjęcia na zimę, bo wydawało nam się, że śniegu będzie sporo, a Snow Business co najwyżej uzupełni śnieg tu i ówdzie. Sami sobie zafundowaliśmy tę mękę" - wspominał Kwieciński.
Trudności miały przysparzać jednak nie tylko warunki pogodowe, ale i sceniczna statyczność oraz niefilmowa struktura sztuki Fredry.
"Zemsta była projektem zdecydowanie trudniejszym niż Pan Tadeusz, co wynika z charakteru tekstu, który jest podstawą scenariusza. Dzieło Mickiewicza to poemat epicki, czyli opowieść wielowątkowa, rozgrywająca się w różnych czasach, w wielu miejscach, z galerią barwnych postaci. Scenariusz według dzieła Mickiewicza zachował te wszystkie cechy, stając się idealną podstawą dla filmu. W trakcie pracy nad scenariuszem wydawało nam się, że nie ma sensu rozbijanie tego naturalnego, fantastycznie skonstruowanego scenariusza, jakim jest dramat Fredry, i ubarwianie go zmianami. Zdecydowaliśmy, że raczej trzeba być wiernym oryginałowi i jego układowi fabularnemu. Staraliśmy się oczywiście jak najwięcej scen przesunąć w plener, kiedy tylko tekst dawał taką możliwość" - mówił z kolei operator filmowy Paweł Edelman.
Razem z Krystyną Zachwatowicz reżyser zafundował widzom kilka niespodzianek w postaci odstępstw od tradycji wystawiania "Zemsty" w teatrze. Zaskakiwać mogło choćby to, że Wacław, Klara i Podstolina zamiast strojów XIX-wiecznych noszą na ekranie kostiumy z XVIII wieku, a filmowa Klara (w tej roli Agata Buzek) misternie upina długie włosy we fryzurę na modę sprzed francuskiej rewolucji.
Najwięcej niespodzianek dostarczyły jednak decyzje obsadowe. Daniel Olbrychski w roli flegmatycznego i nieporadnego Dyndalskiego? - pytano. Sam aktor był podobno zachwycony. "W tym samym czasie w przedstawieniu w Teatrze Polskim grałem Cześnika i uważałem, że nie ma sensu przenosić mojej roli z teatru do kina. Pamiętam zresztą, jak w czasie konferencji prasowej przed rozpoczęciem zdjęć ktoś zadał pytanie: +Dlaczego pan Olbrychski ma grać Dyndalskiego, takiego safandułę?+. Wajda tylko uśmiechnął się w odpowiedzi: A, bo jestem ciekaw, czym mnie mój stary przyjaciel jeszcze zaskoczy. On nie wiedział, jak ja to będę grać" - opowiadał Olbrychski.
Obok Janusza Gajosa i Andrzeja Seweryna w rolach Cześnika i Rejenta Wajda dokooptował do obsady Romana Polańskiego, powierzając mu rolę Papkina. Ci, którzy byli świadkami zdjęć, zapewniali, że autor "Noża w wodzie" do kreacji aktorskiej przykładał się z równym pedantyzmem, co do pracy reżyserskiej. Wspominano, jak wielką wagę przywiązywał do tego, by mieć na nodze dziurawy but, nawet jeśli nie było go widać w kadrze, lub jak z heroicznym poświęceniem w scenie śniadania przez dwie godziny jadł zimną golonkę.
Olbrychski mówił po latach, że "Andrzej z Romkiem współpracowali przy Zemście wspaniale". "Andrzej, tak jak od każdego aktora, oczekiwał od Romka aktorskiej inwencji. Polański wiedział też doskonale, kiedy może sobie pozwolić na jakieś sugestie reżyserskie".
Premiera odbyła się 30 września 2002 r. "Zemsta" nie została przyjęta z takim entuzjazmem jak "Pan Tadeusz". Krytycy zarzucali filmowi nierówność i brak zdecydowanego tonu, choć nie odmawiano geniuszu poszczególnym scenom, jak te z udziałem Olbrychskiego lub Polańskiego. Publiczność jednak chętnie ruszyła do kin. "Zemstę" obejrzały prawie dwa miliony widzów, co uczyniło ją jednym z najpopularniejszych filmów Wajdy po 1989 r.
***
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Bartosza Michalaka "Wajda. Kronika wypadków filmowych".