"Czerwony Kapturek. Ostateczne starcie" w reż. Krzysztofa Adamskiego w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.
Czerwony Kapturek i skomercjalizowany wilk. Hasto "Wolna Wola" zobowiązuje. Na "Czerwonego Kapturka" do Teatru Na Woli poszedłem przez nikogo nieprzymuszony. Choć nie da się ukryć, że trochę wystraszony buńczucznymi zapowiedziami nowej dyrekcji o zmianie profilu tej sceny na obiekt walczący. Pamiętałem też, że z niedawnego "Wyścigu spermy" dyrektora Kowalewskiego uciekałem szybciej niż niejeden zarodek. Kapturek jednak wyglądał na bezpieczniejszy spektakl. Nawet ryzykując, że w zimny styczniowy poranek złapie się wilka. Zacznijmy od dementi: wilk nie jest już żadnym zagrożeniem. Jak wszyscy celebryci z bajek skomercjalizował się, jeździ na tournee, ma własną kapelę, chórek oraz balet złożony z pełnoletnich dziewic. I jak każdy prawdziwy drapieżca wie, że nie ma nic bardziej seksownego niż ponętne tancerki, które wprawdzie bardzo się starają, ale i tak nie wychodzi im równo. Mniam. Ale do rzeczy. Prawdziwym postrachem lasu, nieopodal którego