To trochę jak piosenka, którą dobrze znamy: setne odsłuchanie kompletnie mija się z celem - o spektaklu "Tranzyt Wenus" Kieleckiego Teatru Tańca prezentowanym na VIII Festiwalu Teatrów Tańca Zawirowania pisze Anna Diduch z Nowej Siły Krytycznej.
Krystaliczne postaci, przewidywalne sytuacje, dobrzy zawsze zwyciężający złych, miłość silniejsza niż nienawiść. Manichejski podział na światło i mrok powinien być zarezerwowany wyłącznie dla amerykańskich filmów o superbohaterach, bo na scenie wypada po prostu banalnie. "Tranzyt Wenus" zaczyna się zresztą jak superprodukcja z czasów złotego okresu Hollywood. Na dużym ekranie wyświetlana jest obsada spektaklu oraz nazwiska choreografów (notabene Amerykanów), w tle wprowadzająca w klimat muzyczka. Wrażenie, że oglądamy widowisko z pogranicza kina mainstreamowego i Brodewayu, z czasem narasta. W sferze wizualnej twórcy spektaklu nie boją się patosu z góry wpisanego w historie o antycznych bogach-planetach układu słonecznego. Ich kostiumy z jednej strony inspirowane są klasycznymi baletowymi strojami, z drugiej - stanowią wariację na temat kosmicznej materii: pstrokaty materiał imituje gwiezdną mgławicę, złoty kombinezon przypomina promienie s