„Lizystrata, czyli strajk kobiet” wg Arystofanesa w reż. Zdenki Pszczołowskiej w Teatrze Miejskim im. W. Gombrowicza w Gdyni. Pisze Beata Baczyńska w „Gazecie Świętojańskiej".
Tym razem Teatr Miejski w Gdyni postanowił sięgnąć do starożytności i odkurzyć jedną z komedii Arystofanesa. „Lizystrata” to opowieść o kobietach, które pragnąc zakończenia wojny odmawiają swym mężczyznom seksu i dzięki temu fortelowi przywracają pokój. Autora tekstu nikt o feminizm nie mógłby podejrzewać, ale oczywiście współcześnie odczytana sztuka ma szansę stać się świetnym punktem wyjścia do zbudowania opowieści o kobiecym pragnieniu sprawczości w życiu, braniu odpowiedzialności, niezależności. Wszystko wydaje się niezwykle obiecujące. A kiedy dowiadujemy się, że zdarzenia zaczerpnięte z komedii Arystofanesa są dramaturgicznie obudowane historią, która ma nas przenosić nie tylko w odległą przeszłość, a także w przyszłość, a do tego nie ograniczymy się do terytorium świata ziemskiego, ale wyruszymy w kosmos, to pełni ciekawości idziemy do teatru. Niestety, nie otrzymujemy tego, czego się spodziewaliśmy.
Spektakl zaczyna się we współczesności, w sali muzeum sztuki starożytnej i historii naturalnej, gdzie trwają przygotowania do wernisażu wystawy „Semantyka i sensoryka na księżycu L4 planety S.E.X.” Dzięki temu pokazowi połączonemu z wykładem profesor Fritz dowiemy się o epokowym odkryciu starożytnych form życia w kosmosie. Zanim to jednak nastąpi obserwujemy kolejne postaci pojawiające się w muzealnej przestrzeni. Jest to nudny zlepek scenek, pozbawiony wyraźnej linii dramaturgicznej, które w schematyczny sposób charakteryzują współczesnych ludzi. Jest więc uprzejmy ochroniarz (Piotr Michalski) i opryskliwa sprzątaczka (Olga Barbara Długońska), która na pytanie o nieobecność w pracy, postawione z powodu niepokoju, rzuca dość agresywną odpowiedź, że wolno jej źle się czuć i wziąć wolne na żądanie. Potem pojawia się gapowaty sprzedawca z muzealnego sklepiku (Szymon Sędrowski) i przebojowa pani dyrektor (Monika Babicka), kłócąca się para – pełna pretensji dziewczyna (Agnieszka Bała) i starający się ją zadowolić chłopak (Maciej Wizner), profesor (Rafał Kowal) z grupką studentów (Martyna Matoliniec, Marta Kadłub i Krzysztof Berendt) oraz nieśmiała kuratorka (Beata Buczek-Żarnecka). Co ciekawe, kobiety wypadają w tej prezentacji wyjątkowo niesympatycznie – nieprzyjemne, pełne pretensji, apodyktyczne. A kiedy jeszcze pracownica kawiarenki (Weronika Nawieśniak) w rozmowie z profesorem (Dariusz Szymaniak) porusza temat zniszczenia życia tego mężczyzny przez fałszywe oskarżenia studentki, to zaczynamy się zastanawiać, do czego ta prezentacja charakterów i zachowań zmierza. Okazuje się, że donikąd, bo nic w sumie z tego nie wynika.
Wreszcie nadchodzi pora na wystąpienie laureatki Nagrody Nobla profesor Fritz (Elżbieta Mrozińska), która z przejęciem opowiada o swoim odkryciu humanoidalnych form życia na księżycu L4 planety S.E.X. Jednak jej prezentacja zostaje niespodziewanie przerwana przez pojawienie się człowieka (Grzegorz Wolf), który oskarża ją o oszustwo, a dramatyczne wydarzenia powodują, że przenosimy się do antycznego i jednocześnie kosmicznego świata Lizystraty.
To jedyny fragment spektaklu dramaturgicznie spójny, ale za to najbardziej drażniący nieciekawymi kostiumami (Magdalena Mucha). Odległy księżyc zamieszkują nieco przypominające wyglądem ludzi istoty, ubrane w różowe trykoty z rozmaitymi, choć powtarzalnymi, aplikacjami, tasiemkami i oczywiście srebrzystymi materiałowymi mieczami, które osobniki płci męskiej dumnie prezentują niczym potężne fallusy. Zwisające z okrytych dopasowanymi kapturami głów pasma jasnych włosów dodatkowo szpecą.
W pozostałych częściach spektaklu stroje są nijakie i tak, jak sposób przedstawiania postaci, schematyczne – naukowczyni musi mieć niemodną i znoszoną sukienkę oraz męskie półbuty, bo kiedy ktoś jest naukowcem, to nie może zwracać uwagi na wygląd, pani dyrektor otrzymuje garsonkę z baskinką, srebrne obcasy i perfekcjonizm fryzjersko-kosmetyczny, bo jest kobietą sukcesu na stanowisku, a student dostaje zielone futerko, przezroczystą koszulkę i buty na obcasie, bo jest człowiekiem nowoczesnym.
Tłumaczenie Olgi Śmiechowicz jest bardzo dosadne i można by go bronić tezą, że taki był język Arystofanesa, ale może inny był odbiorca. Wulgaryzmy w takim nagromadzeniu nużą i męczą, a w żaden sposób nie wzbogacają prezentowanego świata. W programie do spektaklu przywołane są słowa wcześniejszej tłumaczki “Lizystraty” Janiny Ławińskiej-Tyszkowskiej, że komedia powinna być tłumaczona językiem, którym mówią jej aktualni widzowie. Wydaje mi się jednak, że język współczesnych odbiorców nie jest aż tak wulgarny. Arystofanesowski żart, też nie jest subtelny, ale odpowiednio podany nie musi budzić zażenowania. W scenach rubasznych od dawna na scenie Teatru Miejskiego króluje Szymon Sędrowski, który bardzo obrazowo przedstawił cierpienia niewyżytego męża. Wzbudził nawet śmiech części publiczności. Interesująco natomiast prezentuje się sama Lizystrata (Olga Barbara Długońska), niezłomna przywódczyni, powstrzymująca uczestniczki strajku przed rezygnacją ze wstrzemięźliwości, nawet za cenę cierpienia. To dzięki jej bezkompromisowości mężczyźni schowają miecze do pochew i zapanuje długo wyczekiwany pokój.
A kiedy cel zostanie osiągnięty portal czasoprzestrzenny przeniesie nas do odległej przyszłości. Znowu znajdziemy się w muzeum, gdzie grupa studentów wraz z profesorem rozprawia o przeszłości. W tej części spektaklu nic się nie dzieje. Uczestnicy wędrują po scenie bez konkretnego celu i rozmawiają, chcąc wytłumaczyć, jak zmienił się świat, oczywiście na lepsze, bo nie ma już wojen, własności, a człowiek może decydować o swojej płci. Jednak dialogi są tak zbudowane, że zamiast o ważnych tematach pojawiających się w „Lizystracie”, myślimy z troską o poziomie intelektualnym przyszłych pokoleń, kiedy studenci nie wiedzą, co to jest terytorium, wojna, czy w jaki sposób dawniej określano płeć ludzi. Nie można mówić o najlepszej współczesności sugerując, że nie znamy historii, bo to oznacza brak zrozumienia dla procesów zachodzących w świecie.
Zmarnowany został potencjał spektaklu, który miał szansę być ważnym głosem w sprawie kobiet, a może nawet po prostu w sprawie równości płci (wszystkich), wolności jednostki, możliwości samostanowienia o sobie we wszystkich aspektach życia.