Wiek, co przyjdzie, jest wiekiem szatana" - dosłyszałem pierwsze słowa warszawskiego przedstawienia; dlaczego inne od właściwej frazy Słowackiego: "Wiek, co przyjdzie, ucieszy szatany?" Nie wiem, ale może nie dosłyszałem dobrze. "Kordian" w Dramatycznym zaczyna się wielką ciszą. Na ciemnej, zda się pustej scenie majaczą zarysy masywnych ław, w nich, oświetlone punktowym reflektorem, dwie głowy: łysa i siwa. Marek Walczewski wcieli się za chwilę w rozmaite postaci z biografii Kordiana. Michał Pawlicki będzie zachowawczym, kunktatorzącym Prezesem w podziemiach katedry. Na razie obydwaj mówią kwestie Szatana i Mefistofela ze skróconego (jak wszystko tutaj) Przygotowania. Mówią półgłosem, nieomal na granicy zrozumiałości; cisza jest, rzekłoby się, śmiertelna. Z ekspozycji nietrudno czytać interpretacyjne preferencje Macieja Prusa. Tematy w cenie to szatańskość świata - i hamletyczne "być albo nie być" Kordiana. W niełasce pozostaje
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 21