"Carmen" w reż. Denisa Kriefa w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Poznań chce być trendy, więc nie zrobił tradycyjnego widowiska o Carmen. Opera Georges'a Bizeta zawsze gwarantowała teatrowi sukces. A nieśmiertelne powodzenie "Carmen" wynikało nie tylko z jej przebojowych melodii oraz zgrabnej intrygi będącej osnową akcji. Ważne były czerwone suknie z falbanami dla tytułowej bohaterki czy ozdobny strój podrywającego ją toreadora. To wszystko, z czego da się stworzyć atrakcyjny spektakl dla mas. Takie myślenie to wszakże przeszłość, hiszpańska barwna cepeliada na świecie nie jest trendy. Ma być surowo i zgrzebnie. Dziś należy oglądać "Carmen" przeniesioną w czasy wojny domowej w Hiszpanii lub do podrzędnego teatrzyku na ulicy czerwonych latarni albo do dzielnicy nędzy współczesnej latynoskiej metropolii. Poznański Teatr Wielki podążył za modą. Tu Carmen przez większą część spektaklu chodzi w spodniach, a gdy tańczy zalotnie dla Don Jose, nie ma kastanietów. Wystukuje rytm plastikowymi kubkami.