Na pustej scenie siwy mężczyzna w zniszczonej kurtce z demobilu, outsider, włóczęga i obserwator. Ogania się od świata; niecierpliwymi gestami błaga, by mu dać spokój. Ale cisną się doń fantomy pamięci: przedwojenna Kolonia Wileńska, PRL-owska knajpa-konfesjonał, konspiracyjna piwnica, ZOMO-wskie chamstwo. Tak przynajmniej miało być. Krzysztof Zaleski, scenarzysta i reżyser "Tak daleko, tak blisko" w warszawskim Ateneum, najwyraźniej chciał, by bohater, porte parole Tadeusza Konwickiego, był - jak w jego prozie - oblegany i zamęczany przez twory własnej wyobraźni. Zmaterializowanym obsesjom brakuje jednak wyrazistości. Po części z winy tworzywa: Zaleski nie wziął najlepszych obrazów Konwickiego choćby z "Małej Apokalipsy", oparł się na dziełach późniejszych, słabszych. Po części z winy teatru: scenki nizane jak koraliki, pozbawione dramatycznego narastania, nie mają siły syntetycznej metafory, są pobieżne i blade. Zostają w pamięci niektó
Tytuł oryginalny
Konwicki ilustrowany
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 2