EN

29.04.2024, 16:12 Wersja do druku

KONTRAPUNKT: recenzje Studenckiej Grupy Krytycznej (V)

„Czarnoksiężnik Oz” w reż. Konrada Dworakowskiego i „Dotyk za dotyk. Dansing” wg koncepcji i w chor. Katarzyny Sikory – o spektaklach pokazywanych w ramach 57. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego KONTRAPUNKT piszą Zofia Kowalska i Aleksandra Haberny.

„Czarnoksiężnik Oz” / fot. Piotr Nykowski / mat. teatru

Droga do domu jest długa i kręta

Czasami, gdy do kogoś lub czegoś tęsknię, słucham piosenki Goodbye Yellow Brick Road Eltona Johna. Motyw tytułowej drogi brukowanej żółtą kostką, którą kroczy się przez życie zaczerpnięty jest z książki Czarnoksiężnik z Krainy Oz Lymana Franka Bauma. Elton śpiewa o tym, że chciałby powrócić do status quo sprzed dni sławy, a ja naiwnie wierzę, że powroty są w ogóle możliwe.

W Czarnoksiężniku Ozie Konrada Dworakowskiego Dorotkę gra chór dziewięciu osób aktorskich. Wcielają się oni także w pozostałe postaci – Tchórzliwego Lwa, Stracha na Wróble czy Blaszanego Drwala. Bazowa tożsamość każdej metapostaci to jednak bycie Dorotką, co w symboliczny sposób ukazuje zunifikowanie społeczeństwa, w którym każda jednostka, niczym Dorotka w pierwowzorze literackim, jest straszliwie zagubiona. Kapitalizm wspiera kult indywidualizmu i czerpie korzyści z poczucia osamotnienia wśród członków społeczeństwa. Dorotką jest nawet autorytarny Oz, w jednej z ostatnich scen ukazany jako obnażony i niepewny. Wszyscy jesteśmy Dorotkami.

Produkcja poznańskiego Teatru Animacji obfituje w wiele zaskakujących pomysłów inscenizacyjnych. Twórcy odrzucili wyryte już w świadomości kulturowej obrazki z ekranizacji z Judy Garland i puścili wodze fantazji, czego efektem są oryginalne tropy interpretacyjne i wizualne. Tchórzliwy Lew to tutaj klasowy łobuz, który w środku bardzo boi się otaczającego świata, Blaszany Drwal – chronicznie online gejmer, a Strach na Wróble powtarza utarte formułki z polskiej poezji quasi-patriotycznej. Oz jest głęboko polityczny w swoim podważaniu instytucji państwa, hierarchii społecznej czy porządku świata w ogóle. Krytyka pewnych zjawisk przebiega jednak nienachalnie i jest raczej zaproszeniem widowni do dialogu niż prawdą objawioną wykładaną młodym widzom ze sceny. Piszę „młodym widzom”, bo spektakl adresowany jest do osób od jedenastego roku życia i traktuje ich nader poważnie, po partnersku.

Czarnoksiężnik Oz to spektakl w kolorze srebra poprzecinanego czernią peruk dziewięciu Dorotek. Do tego metaliczne rusztowanie, foliowe flagi, zwisające kable, smutna marmurowa podłoga i ściana. W tej nieprzyjaznej przestrzeni wybrzmiewa dorociany wielogłos, precyzyjnie zakomponowany choreograficznie i muzycznie. W spektaklu nie ma lalek jako takich, ale kondycja, cielesność aktorów-lalkarzy, płynny, synchroniczny ruch sceniczny i elementy myślenia lalkarskiego (np. animacja Stracha na Wróble przypominającego rozklekotaną jawajkę) sprawiają, że przedstawienie jest rozkosznie plastyczne.

Konrad Dworakowski stworzył bardzo pojemną metaforę sceniczną. Kraina Oz to metafora ludzkiej egzystencji, metafora dorastania, stawania się i bycia częścią społeczeństwa czy wreszcie opresyjnego państwa totalitarnego z dyktatorem na czele. Lekarstwem na przytłaczającą rzeczywistość jest wspólnota i grupowe działanie. Banalne? Niby tak, ale przecież często o tym zapominamy. Czasem łapię się na tym, że w mojej głowie kiełkuje myśl: „chcę do domu”. Nieważne, czy jestem gdzieś na końcu świata, w moim mieszkaniu w Krakowie, czy domu w Szczecinie. Dorotkę porwała trąba powietrzna i zabrała ją hen daleko. Dziewczynka tęskniła do swojej rodziny w Kansas i nie zauważyła, że po drodze poznała fantastycznych przyjaciół. Może po prostu muszę zrozumieć, że to, czego szukam, od dawna jest przy mnie.

--

Zofia Kowalska – studentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim

„Dotyk za dotyk. Dansing” / fot. Piotr Nykowski / mat. teatru

Kogo chciałbyś zaprosić do tańca?

Prowadzona przez aktorów i aktorki Teatru Współczesnego w Szczecinie wchodzę tanecznym wężykiem na parkiet przypominający przystrojoną salę gimnastyczną. Z głośników rozbrzmiewa Oko za oko, słowo za słowo, dotyk za dotyk, zastąpione chwilę później przez inne znane z potańcówek sprzed lat przeboje. Na telewizorze w rogu wyświetlane są instrukcje, na podłodze zostały wydzielone strefy, wskazujące miejsca, w których widzowie (a może powinnam powiedzieć – uczestnicy?) mogą poruszać się w wyznaczonych momentach widowiska. Zatańczymy?

Dotyk za dotyk. Dansing, to podzielony na trzy części spektakl taneczny, w każdej z nich możemy angażować się na swój własny sposób – obserwując lub tańcząc. Sposoby uczestnictwa zostają przedstawione już na początku, ale wcale nie trzeba wybierać tylko jednej z opcji, w każdej chwili można swój wybór zmienić. Daje to niesamowitą swobodę i staje się pierwszym krokiem do wolności, którą uwalnia w nas Dansing. Prowadzeni przez płynący z offu głos „wewnętrznej choreografki” oraz ruchy postaci na parkiecie, stajemy się czynnikiem składowym performansu. Każda z części opiera się na nieco innych zasadach i spełnia odmienne zadanie w dramaturgii – ma nas roztańczyć, zaprosić do wspominania, podrygiwania samemu, tańca z kimś, czy w końcu wyciszyć.

Nie chodzi tutaj jednak jedynie o taniec wedle instrukcji, ale też o obserwację. Płynące po parkiecie osoby swoją historię opowiadają inaczej, niż zwykle w teatrze. Zamiast dialogów, to ruchy i gesty mówią o relacjach między postaciami. Pojawiają się też pojedyncze wypowiedzi ze wspomnieniami dawnych dansingów, opowieściami o poznanych osobach, czy o najwierniejszej towarzyszce – ścianie. Każdy element wydarzenia ma dokładnie wymierzony czas, wyznaczone są także przerwy, co nie zaburza zabawy, ale przypomina, że nie przyszliśmy na zwykłą imprezę. Wszystko jest przemyślane, a my, chociaż nie w klasycznym sensie, jesteśmy widzami, więc musimy w pewnym stopniu dostosować się do tego, w co zostajemy wpisani. To wszystko staje się wychoreografowanym chaosem.

Doświadczenie Dansingu opisałabym słowem „wolność”. I nie jest to tylko wspomniana wolność wyboru, w jaki sposób uczestniczymy w wydarzeniu. To także swoboda decyzji jak będą wyglądać nasze ruchy, komu spojrzymy w oczy, kogo złapiemy za rękę, którego z artystów będziemy naśladować, po której stronie parkietu się znajdziemy. „Wolność” to wreszcie uczucie, które wyzwala się w nas kiedy postanowimy pozbyć się wstydu i zatracić w muzyce, emocjach oraz wspomnieniach.

Mogłoby się wydawać, że na ogromnej sali, pośród wielu ludzi, tańcząc według planu wystawieni jesteśmy jedynie na wrażenia wywołane bodźcami zewnętrznymi – świetnie zgrywającymi się muzyką, światłami, dekoracjami. Jednak dzięki atmosferze wykreowanej przez osoby tworzące, przeżycia oddziałują na każdego indywidualnie. Dotyk za dotyk sprzyja refleksjom – nad tym, co nas powstrzymuje, co zrobilibyśmy, gdybyśmy tylko mieli odwagę i co by było, gdybyśmy odrzucili społeczne konwenanse. Dansing to nie tylko zabawa, ale też podróż w głąb siebie. Jest to przeżycie niezwykle osobiste.

Ja również dałam się porwać w rytm wspomnień i przemyśleń, myśląc o moich minionych dansingach – zarówno tych dosłownych, jak dyskoteki szkolne, czy późniejsze, „poważniejsze” imprezy, jak również w innych sytuacjach, w których zatracałam się i które wpływały na mnie najbardziej. Myślałam o ludziach, o formujących mnie wydarzeniach i o tym, jak się zmieniłam.

Podczas widowiska wielokrotnie pojawia się pytanie, kogo chcemy poprosić do tańca. Bardzo wyzwalający był moment, kiedy poczułam, że najchętniej zaprosiłabym samą siebie.

--

Aleksandra Haberny – studentka wiedzy o teatrze na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Studencka Grupa Krytyczna to międzywydziałowa i międzyuczelniana grupa, która zawiązała się w ramach 57. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego KONTRAPUNKT.

Źródło:

Materiał nadesłany