Renesans sceniczny "Samuela Zborowskiego" Juliusza Słowackiego wiązać trzeba z współczesnym nawrotem do polskich dyskusji, do rozważań Polaków o samych sobie, o swoich siłach i słabościach, o tradycjach godnych i mniej godnych. Kusi także inscenizatorów perspektywa zmierzenia się z tekstem trudnym, pogmatwanym i niejasnym, nieukończonym zresztą przez poetę i nawet pozbawionym tytułu - podobnie bowiem jak w "Horsztyńskim", i tutaj nieadekwatny tytuł pochodzi od osoby trzeciej; zapewne Słowacki zatytułowałby swój utwór inaczej.
"Samuela Zborowskiego" inscenizowali Zelwerowicz, Schiller, Horzyca, po wyzwoleniu zaś sięgnął po niego Jerzy Kreczmar (1962) i dwukrotnie Andrzej Witkowski (we Wrocławiu i w Białymstoku). Najnowszą premierę przygotował Stanisław Hebanowski w Teatrze "Wybrzeże". "Lawiną słów i strzaskanych ułamków dramatu" nazywa Hebanowski tekst poety, i słusznie (podobnie jak niegdyś Jerzy Kreczmar) swój zamysł konstrukcyjno-redakcyjny wpiera dodatkowymi tekstami poety; w tym przypadku z "Dialogu troistego", z "Króla Ducha" i z wierszy. Spektakl Hebanowskiego (dekoracje Jana Berdyszaka, kostiumy Jadwigi Pożakowskiej) jest nieoczekiwanie ascetyczny, unika w nim reżyser pokus "rozinscenizowania" obrazów, skupia się na słowie poetyckim - na jego brzmieniu i na jego niełatwo się otwierających znaczeniach. Ma to swoje ważne uzasadnienie w tekście Słowackiego - w przeciwieństwie bowiem do wielu innych dzieł, tutaj czynnikiem dramaturgicznym są nie tyle zdarzenia i kon