MUSZĘ się przyznać, że dla spektakli Adama Hanuszkiewicza mam szczególny sentyment. Jako studentka kibicowałam premierom w dawnej siedzibie Teatru Powszechnego. Samo "Wyzwolenie" oglądałam kilka razy. To reżyser pomógł mi wydobyć zasadniczy sens rozmowy Konrad - Maski, rozmowy o narodowej współodpowiedzialności.
"Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo". I jeśli Hanuszkiewicz dzielił widownię na obozy, co dodajmy bezstronnie zdarza mu się często, znajdowałam się wśród zwolenników inscenizatora. Choć nieraz bym się wadziła o symbolikę ("Balladyna", "Sen srebrny Salomei"), zwłaszcza że Hanuszkiewicz lubi rozmach, myśli bryłami, kolorem, prowokuje do dyskusji. Ostatnią pracą reżysera jest spektakl "III części Dziadów". Przedstawienie stanowi ciąg dalszy w teatralnym portrecie Mickiewicza, który przed dwu laty inaugurowała "Młodość". Już wybór sceny Teatru Małego zbulwersował wielu. Czyżby Hanuszkiewicz odrzucał rozległe plany, które organizują wizję dramatu? Odwaga czy szaleństwo? Wątpliwości, pytania, kontrowersje wyprzedziły premierę. Dziś Hanuszkiewiczowskie "Dziady" funkcjonują wśród tłoku przy kasach i sprzecznych opinii krytyki. Zacznijmy od uwag recenzentów. Pozwol