Rozstrzyganie ważnych spraw kadrowych w drodze wszechogarniających konkursów staje się jeszcze jednym mankamentem naszej demokracji. Mimo że wszyscy wiedzą, że jest ona mało przydatna w zarządzaniu teatrem, wprowadzono obowiązek rozstrzygania w drodze konkursu, kto ma być dyrektorem tej instytucji - pisze Sławomir Pietras w tygodniku Angora.
Nigdy nie byłem poddawany takiemu procederowi, mimo że w ciągu ponad 40 lat nieprzerwanie kierowałem dużymi organizmami teatralnymi. Zawsze decydował o tym organ założycielski, często posiłkując się opiniami uznanych teatralnych autorytetów. Natomiast, od kiedy powstało Stowarzyszenie Dyrektorów Teatrów, którego założycielami byliśmy z Jackiem Wekslerem i Maciejem Englertem, często brałem udział w konkursach na teatralnych szefów, a kilkakrotnie przewodniczyłem nawet kilkunastoosobowym jury. Długo by opowiadać, jak to się odbywało, do czego prowadziło, kto kandydował i co z tego wynikało. Przede wszystkim trzeba jasno powiedzieć, że te konkursy to klasyczna strata czasu, mimo że stoi za nimi powaga ustawy, prestiż ministra i wola marszałka województwa lub prezydenta miasta, w którym leży osierocony teatr. Gremium oceniające, niestety, nie miało i nie ma mocy decyzyjnej. Proponuje tylko organowi władzy kandydata spośród osób, które się zg