- Rozwojowy, głównie ekonomiczny dystans między Legnicą a Wrocławiem nadal przecież rośnie. Jedynie artystycznie możemy konkurować z naszą metropolią. Jako teatr dowodzimy, że można robić wielkie rzeczy także poza głównymi centrami kultury - mówi Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy.
Jak to się stało, że znalazł się Pan na Dolnym Śląsku? - Przez przypadek, bo Dolny Śląsk nie kojarzył mi się z niczym szczególnym, a Wrocław znałem tylko z krótkich pobytów w połowie lat 80., gdy odwiedzałem swoją ówczesną dziewczynę. Zapamiętałem tamten Wrocław jako miasto ponure, ciemne, straszne. Galicja była całym znanym mi światem, a Dolny Śląsk znany był mi jako ziemie zasiedlone przez obcych. W Legnicy, którą kojarzyłem z bitwą z Tatarami i armią radziecką, pojawiłem się razem z moim przyjacielem Robertem Czechowskim (dziś dyrektor teatru w Zielonej Górze), dzięki Bartkowi Stasinie z wrocławskiej firmy ABM, który ówczesnemu dyrektorowi legnickiego teatru Łukaszowi Pijewskiemu wyszukiwał aktorów gościnnych. Nie zdążyliśmy jednak popracować razem. Gdy dyrekcję objęła Bogusława Machowska, to nasze propozycje repertuarowe wyraźnie nie były po jej myśli. Mimo że zrobiliśmy niezłe przedstawienia: "Armię", "Zdrady miłosne