"Traviata" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Bartosz Kamiński w Ruchu Muzycznym.
Fakt, że "Traviata", którą ma w repertuarze niemal każdy większy teatr operowy na świecie, dopiero w ostatnich sezonach doczekała się paru głośnych inscenizacji zrywających z tradycją wystawiania tego dzieła, zakrawa na paradoks. Jakby słynni twórcy współczesnego teatru reżyserskiego, którzy odczytują operową klasykę nadając jej nowe sensy, czasem sprzeczne z oryginalnymi, akurat tym utworem czuli się onieśmieleni. Czym właściwie? Prostotą historii śmiertelnie chorej kurtyzany, która odwzajemnia uczucie młodszego mężczyzny, lecz dla dobra jego rodziny wyrzeka się szczęścia i - załamana - umiera? Wszak miłość, śmierć i poświęcenie to operowy topos, zaś w dziele Verdiego przedstawiony jest nie mniej ciekawie niż w operach wielu innych twórców: hedonizm, moralne dylematy, fatum... A może onieśmielał realizm utworu, odciskający piętno na jego konstrukcji, w której szczegółowo nakreślono zarówno psychologiczne portrety protagonistów