W pewnej chwili ktoś podszedł do prezydialnego stołu. O do licha! - pomyślałem. - Jeszcze jeden chce zapisać się do głosu, ale się pomyliłem. Facet powiedział coś z grobową miną i odszedł. Wtedy dostrzegłem tam w prezydium nagłe poruszenie: pospieszne szepty między panią prezes a asesorami, jej manewry ze szklanką wody (nie wiadomo, czy chciała się jej napić, czy tylko ją odstawić), po których podniosła się ciężko z krzesła, no wiesz, ona taka otyła, i powiedziała coś, od czego przeszył mnie dreszcz. Nie dlatego, żebym się zląkł, lecz że było to tak, jakby ktoś zgasił nagle te wszystkie w "pająkach" tak jasno rozżarzone świece, a jej głos doszedł nas już z ciemności. - Zaufajcie mi, koledzy - tak powiedziała. - Starałam się przewodniczyć i dać wam dowód swojej lojalności. Ale są bardzo poważne powody, abyśmy to zebranie natychmiast skończyli. Bardzo was o to proszę. I zamykam obrady. Zaległa cisza. W ustac
Tytuł oryginalny
Koniec Dziadów
Źródło:
Materiał nadesłany
Rzeczpospolita nr 53