Bardzo niedzisiejsze przedstawienie. Najpierw dlatego, że to {#au#247}Beckett:{/#} nigdy nie był w Polsce ani szczególnie rozumiany, ani dobrze wystawiany; nie zadomowił się, jego krańcowa krytyka egzystencji i radykalna forma artystyczna raczej obca była polskiej mentalności. Reżyserzy na ogół uważali, że są od Becketta mądrzejsi i zdolniejsi, musieli go poprawiać. Aktorzy lekceważyli wymogi perfekcyjnych partytur. Publiczność nie ważyła się na najmniejszy nawet uśmiech. Dzisiaj Beckett musi się wydawać autorem wybitnie obcym i w pewien sposób nietaktownym. Zadawana nam lekcja ideologiczna zna tylko jeden problem: jak być młodym, pięknym, zdrowym i bogatym. A pobieramy ją na tyle jeszcze krótko, że nie stać nas na luksus tolerancji dla artysty, który te nowe, wspaniałe ideały podważa i unicestwia. Beckett podnieca być może zblazowanych burżujów, ale na pewno nie nuworyszy na dorobku. Jest znak czasu w tym, że "Końcówkę" gra się w sali
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 3