ZBIGNIEW PREISNER, który napisał muzykę do pierwszego spektaklu warszawskiego Och-Teatru, opowiada o przyczynach kryzysu w polskiej kulturze, upadku etyki uprawiania sztuki oraz micie artystycznej niezależności.
"Wassa Żeleznowa" to pana pierwsza praca sceniczna od wielu lat. Jak twórczość teatralna ma się do muzyki filmowej, której zawdzięcza pan międzynarodową sławę? Zbigniew Preisner: Ostatni spektakl z moją muzyką powstał bodaj w 1982 roku, a w Polsce nie tworzyłem od ponad dwudziestu lat. Nie będę ukrywał, że do tej decyzji skłoniła mnie wieloletnia znajomość - osobista i zawodowa - z Krystyną Jandą oraz jej nieżyjącym już mężem Edwardem Kłosińskim. Ale też podziw i szacunek dla inicjatywy stworzenia w polskich warunkach prywatnego teatru; na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się absurdalny, ale w praktyce naprawdę działa. Takim ideom i takim ludziom trzeba pomagać. Oczywiście muzyka w teatrze rządzi się zupełnie innymi zasadami i nie będę ukrywał, że nie jest to najbliższa mi forma twórczości. Technika filmowa daje możliwość stworzenia ostatecznego, dopiętego na ostatni guzik miksu obrazu i dźwięku, za który możemy wziąć pełną