"Wielki człowiek do małych interesów" w reż. Michała Borczucha w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Anna R. Burzyńska w Tygodniku Powszechnym.
Michał Borczuch potraktował Fredrę tak, jak wielu reżyserów francuskich i włoskich traktuje dziś Moliera: stawiając na improwizacje, radykalizując kwestie obyczajowe, inkrustując aluzjami politycznymi. Komizm oryginału zastąpiony został ostrą groteską, umowność akcji przerodziła się w absurd, konwencjonalność typów ludzkich została spotęgowana do poziomu karykatury. Reżyser nie szukał jednak klucza do uwspółcześnienia poza dramatem. Zabrakło mu konsekwencji Paola Rossiego, który poczciwego "Lekarza mimo woli" zmienił w jadowitą agit-komedię dell'arte. "Wielki człowiek do małych interesów" to komedia dosyć gorzka; życzliwość, jaką autor obramowuje ten obrazek z życia prowincjuszy, nie jest w stanie zatrzeć niemiłego wrażenia, że podglądamy mało finezyjne gry i podchody grupki zadufanych w sobie, niezbyt lotnych dorobkiewiczów (przy czym wymarzony dorobek może mieć wymiar finansowy, polityczny lub erotyczny). Borczuch słuszni