"Hamlet" w reż. Macieja Sobocińskiego w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Która to była chwila opowieści? Wczesna? Chyba. I co? Stało się wtedy tak, jakby coś żywego bezradnie przebiegło przez spaloną łąkę? Powiedzmy. Biedne dziąsło błysnęło nagle wśród wystygłej szarości? Coś koło tego. I dość - nie ciągnijmy obrazu. Tyle niech wystarczy. Wyreżyserowany przez Macieja Sobocińskiego "Hamlet" to właśnie to: szarość, bieg, dziąsło, a później znów szarość. Pętla. Jedyne, co w wątłym świecie barw opowieści Sobocińskiego nie odsyła patrzącego oka w stronę popiołu, to gęsta czerwień jedwabnej podszewki marynarki, co ją ktoś gwałtownie zdjął w którejś z wczesnych chwil. Później powtarza się czerwień dna kostiumu, jak i czerwień dna ludzi, która wyłazi na wierzch coraz soczystszymi plastrami. Z Hamleta (Wojciech Leonowicz) o oczach wyblakłych od podglądania siebie w cudzych twarzach i w swojej, powtarzanej w metalicznych zwierciadłach, które zastępują okna, gdyż Dania Sobocińskiego jest więz