Reżyser filmowy Feliks Falk chciał sprawdzić, ile w nas wrażliwości i postanowił w tym celu wyreżyserować sztukę w teatrze. Kłopot w tym, że sztuk jak na lekarstwo (szuflady jak zwykle puste), zaś nie każdy pomysł z ożywieniem klasyka musi okazać się szczęśliwy. Ironia czasu bywa większa niż ironia losu - obserwujemy więc ostatnio w teatrach warszawskich klasyczną epidemię nudy pod sztandarami wielkich nazwisk i znanych tytułów. Ryzyko wystawienia pomnikowej sztuki Arthura Millera "Śmierć komiwojażera" od początku było ogromne. Pomińmy fakt, że dla co najmniej dwóch ostatnich pokoleń ten lewicujący dramatopisarz amerykański pozostaje - co najwyżej - mężem Marylin Monroe i nie ma na to rady. Zamilczmy, te ta "bomba zegarowa podłożona pod amerykański kapitalizm" (jak miała powiedzieć autorowi pewna kobieta po premierze sztuki w 1949 roku) nie wybuchła. Zastanówmy się nareszcie, czy symbol straconych złudzeń, jakim stała się w literatur
Tytuł oryginalny
Komiwojażer kontra Carrington
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Codzienne nr 85