Świat w obliczu nieustannego zagrożenia, terroryzm jako codzienność - to nie od dziś tematy teatru Grażyny Kani. W jej "Pornography" z warszawskiego Dramatycznego widać przebłyski ostrości. Szkoda, że jest ich tak mało.
Plotki głoszą, że reżyser nie pojawiła się na premierze przedstawienia, bo kończył je nowy dyrektor Dramatycznego Paweł Miśkiewicz. Zresztą Mniejsza o to. W przypadku "Pornography" Simona Stephensa nie można mówić o artystycznym skandalu, aktorom należą się słowa szczerego uznania. Szkoda tylko, że przedstawieniu brak wyrazistej formy, a całość tonie w morzu nachalnie publicystycznych tez i argumentów. Była tu szansa, aby zobaczyć na scenie współczesny obrazek świata nad przepaścią. Jednak dramat brytyjski cierpi na chorobę dosłowności, trudno znaleźć w nim choć namiastkę metafory, wynoszącą opowieść na nieco wyższy poziom. W efekcie wysiłki wykonawców na niewiele się zdają. Uwagę widzów przyciąga przede wszystkim wykorzystywana tu chyba ponad miarę obrotowa scena. Stephens umieszcza akcję swojej sztuki w newralgicznym momencie. Jest lipiec 2005 roku, Londyn żyje nerwowym rytmem metropolii. Za chwilę zachłyśnie si