Jeżeli macie ochotę na absurdalną zabawę, wybierzcie się na "Arabską noc", graną na Scenie pod Ratuszem
Najpierw jest biała kapsuła, wnętrze niczym z filmu Kubricka. Jakaś wanna, jakieś kosmiczne okno i takież ściany, nie mające nic wspólnego ze starymi cegłami Sceny pod Ratuszem Teatru Ludowego. Biała podłoga po kostki zalana jest wodą, w której brodzi piątka aktorów w białych szlafrokach. Ale brodzi tylko do czasu. Bo zjawia się Pani Dyrygent z batutą w ręce oraz pulpitem na nuty. Zasiada na widowni i zaczyna dyrygować losami ludzi. Raz zwiększa tempo ich działań i dialogów, to znowu zwalnia, sprawiając, że głosy nakładają się na siebie, przechodzą w fortissimo, osiągając kulminacyjny, wręcz erotyczny szczyt, po którym może wybrzmieć już tylko cisza. Czeski reżyser Tomas Svoboda razem ze scenografem Jaroslavem Bőnischem stworzyli sceniczne oratorium, wpasowując w jego formę sztukę Rolanda Schimmelpfenniga, zatytułowaną "Arabska noc". To pozwoliło twórcom zdystansować się do tekstu i osiągnąć poziom absurdu, który bawi paradoksalnie