Gdy pojawiliśmy się w Nowej Hucie, w Teatrze Ludowym nie było jeszcze sceny, bo nie skończono układać podłogi. Przez kilka miesięcy próby odbywały się w teatrze amatorskim Nurt. Związki zawodowe rozdawały darmowe bilety na spektakle, a robotnicy przychodzili czasem do kasy i chcieli je odsprzedać. Mówili: "Nie możemy iść do teatru. Nieubrani jesteśmy. Chociaż da pani dychę za te dwa bilety". Niestety, bileterka nie mogła ich przyjąć. Dlatego, niejako z musu, pojawiali się na spektaklach - wspomina Witold Pyrkosz w Dzienniku Polskim.
Widzowie przeważnie wywodzili się ze wsi. Mieszkali w blokach, ale na balkonach chowali kury, a prosiaka w wannie. Przed bramami postawili ławeczki, na których siadali po robocie i patrzyli na samochody i tramwaje. Gdy mieszkałem już w Nowej Hucie, pewnej nocy obudził mnie sąsiad. Krzyczał, że zalałem mu mieszkanie. Mówię, że to chyba na górze. Polecieliśmy, dobijamy się i mówimy, że się leje. A facet, który nam otworzył, na to: "Tak, przepraszam, szwagier przyjechał ze wsi, wykąpał się i zapomniał zakręcić wodę". Tacy byli nasi pierwsi widzowie. Niewykształceni, więc na tekst sztuki reagowali bardzo spontanicznie. Kiedyś graliśmy z Frankiem Pieczką w "Myszach i ludziach" Steinbecka: ja - George'a Miltona, a on - Lenniego Smalla. Wtedy bardzo popularny był kolarz Królak, który wygrywał wszystkie wyścigi, a ja miałem taki tekst w połowie sztuki: "Będziemy mieć cudowne życie, w niedzielę upieczemy królika albo kurczaka". Na proscenium była