Kiedy pod koniec lat 60. Joanna Bruzdowicz pisała swój dramat muzyczny inspirowany "Kolonią karną", w opowiadaniu Franza Kafki odnajdywała analogie do okrutnej rzeczywistości stworzonej przez XX-wieczny faszyzm. Prapremiera opery miała się odbyć w Pradze, lecz nie doszło do niej (jak mylnie podałem w piątkowej "Rzeczpospolitej"), bo wydarzenia 1968 r. w Czechosłowacji, po raz kolejny udowodniły, że totalitaryzm nie jest cechą właściwą wyłącznie dla narodowego socjalizmu. Tej politycznej aktualności szukano później w "Kolonii karnej" na scenach francuskich i belgijskich. Od czasu ostatniego jej wystawienia w 1986 r. wiele jednak się zdarzyło. Padły systemy budujące swą potęgę na obozach i łagrach. I choć w świecie nie panuje wyłącznie równość i demokracja, o totalitaryzmie i przemocy wiemy dzisiaj znacznie więcej, niż potrafił opowiedzieć i przewidzieć Franz Kafka. Opera zresztą nie lubi politycznej aktualności, ch
Tytuł oryginalny
Kolonia karna w Operze Narodowej. Bardzo niegroźna machina
Źródło:
Materiał nadesłany
"Rzeczpospolita" nr 133