"Kraksa" w reż. Wojciecha Smarzowskiego" w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.
Nóżki w galarecie - raz; talerzyk z ogórkami - raz; śledziki - raz; rosołek w wazie - raz, kurczak pięknie upieczony - raz. Oj, nachodzić się musiała aktorka Monika Jakowczuk, by to wszystko i jeszcze wiele innych wyrafinowanych przysmaków ustawić na stole. Ona przyniosła, a jej teatralni koledzy machali sztućcami, przez półtorej godziny mozolnie wrzucając do gardeł kolejne rarytasy, co je następnie miejscowym bimbrem zapili. Później pobiegli do ubikacji i je zwrócili. A myśmy siedzieli na widowni Starego Teatru i na to sobie patrzyli, nawet się już nie dziwiąc. A kiedy się człowiek już: nie dziwi, to znaczy, że się zestarzał i ma prawo nie rozumieć teatru, w którym wystawia się niedobrych pisarzy. Za takiego bowiem Wojtek Smarzowski uznał Friedricha Dürrenmatta, autora "Kraksy", którą reżyser przepisał sobie na nowo, by do naszych małych móżdżków dotarło, że jej akcja dzieje się tu i teraz, i że to Polska właśnie. A że przy okazji