"Manon Lescaut" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Olgierd Pisarenko w Ruchu Muzycznym.
Przywykliśmy, że spektakle Mariusza Trelińskiego są niekonwencjonalne i kontrowersyjne. Przywykliśmy do tego stopnia, że ani się spostrzegliśmy, jak w kolejnych pracach Trelińskiego jego styl sam stał się pewnego rodzaju konwencją, pozbawioną już swego pierwotnego powabu i świeżości. Wizjonerski dar, jakim natura obdarzyła reżysera i jego scenografa Borisa Kudlićkę, pozwolił im stworzyć wiele spektakli, które na długo przetrwają w pamięci widzów. Niestety, najnowsza produkcja znakomitego teamu nie ma już tej siły artystycznej, jaką miały poprzednie. Może nieostrożnością było sięgnięcie po "Manon Lescaut" Pucciniego, dzieło dalekie od doskonałości, choć opatrzone urzekającą muzyką? Abstrahując od wszelkich psychoanalitycznych interpretacji, które nasz reżyser tak lubi, Manon Pucciniego wydaje się postacią mało skomplikowaną i właściwie niezbyt sympatyczną w porównaniu z bohaterką "konkurencyjnej" opery Masseneta, wyposażoną