"Wielki dzień" w reż. Andrzeja Majczaka w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Łukasz Maciejewski w Dzienniku.
"Wielki dzień" Conora McPhersona to opowieść o fajnych chłopcach zaplatanych w niefajne życie. Krakowski spektakl w Bagateli w reżyserii Andrzeja Majczaka nawet nie próbuje być fajny. A szkoda. Dobrze jest być Conorem McPhersonem. Jest młody (rocznik 1971), przystojny i utalentowany. W Polsce kochamy go jak Irlandię. Conor McPherson ma swój temat i własną - polegającą na nieustannym operowaniu aktorskim monologiem - metodę. Każda jego sztuka to w gruncie rzeczy ta sama "spowiedź dziecięcia wieku". Różny jest wprawdzie wiek i odmienna czasowa cezura. Bohaterowie sztuk McPhersona to faceci, przede wszystkim faceci, ze skazą. Albo skażeni. Urodzili się byle gdzie, w podłej irlandzkiej dziurze, w ichnim Otwocku albo Kłaju. Nieważne, czy mają 20, czy 60 lat - zawsze z tą samą zachłannością rozmieniają życie na drobne. Tankują w barze i mówią, że "to zła kobieta była" (a wszystkie są z reguły złe), i jak tylko mogą, za wszelką cenę chcą ukr