Któż nie pamięta jego Olgierda z "Czterech pancernych i psa", Stanisława Anioła w legendarnych "Alternatywach", wreszcie Dyzmy, największej kreacji w "Karierze Nikodema Dyzmy". Ponoć ROMAN WILHELMI nie chciał przyjąć tej roli, póki mu nie powiedzieli na wabia, że w innym wypadku zagra to Stuhr.
Wszystko robił ostatecznie: kochał do szaleństwa, spalał się na scenie, spalał się w życiu, szokował, wzbudzał zachwyty i oburzenie. Był pełen charyzmy, tajemnicy, był wielką ludzką zagadką i wielkim talentem. Wielkim, w pełni niewykorzystanym i niedocenionym talentem. Gdyby żył, 6 czerwca skończyłby 75 lat. W listopadzie tego roku minie 20 lat od jego śmierci. Roman Wilhelmi. Artysta nietuzinkowy, niedający się zaszufladkować do jakiejkolwiek kategorii twórczej. Osobny. Ambitny, pracowity, grywał zazwyczaj ludzi silnych, brutalnych, często przepełnionych furią i złem, choć w życiu prywatnym był człowiekiem dobrym i serdecznym, jak wspominają artystę jego znajomi i przyjaciele. - Roman miał niewielu przyjaciół w środowisku artystycznym. Właściwie - dwóch: Macieja Domańskiego, reżysera, i Henryka Talara, aktora - wspomina Wilhelmiego Henryk Talar, kolega z teatru Ateneum. - Przed laty robiliśmy " Wyspę" Fugarta na Małej Scenie w Ateneu