Nawet serial "M jak miłość" nie pokona "Ślubów panieńskich". Te przekomarzania, dąsy, intrygi, podstępy... Ileż to rewolucji obyczajowych przetoczyło się od premiery tej arcykomedii. A hrabia Fredro jak zwyciężał, tak zwycięża. Cała sztuka w tym, żeby nie przesadzać z wiernością. Teatr rodzi się przecież pod naporem pulsującego życia. Reżyser Jan Englert znalazł złoty środek. Dał pierwszeństwo autorowi, a jednocześnie uchwycił ducha czasu. Tchnął w "Śluby..." nowe życie, bliskie dwudziestemu pierwszemu wiekowi. Świat, który odszedł na zawsze, zmieścił w saloniku wypełnionym fotografiami, paroma meblami, bibelotami. Z tego intymnego wnętrza Barbara Hanicka, scenograf, przenosi widza na dużą scenę Teatru Narodowego, gdzie akcja toczy się w swobodnej, otwartej przestrzeni. Za świadków potyczek dwóch młodych par wystarcza powóz z budą i solidny stół, przy którym kwitnie życie rodzinne. Tłem żywych dialogów jest pyszna scena upych
Tytuł oryginalny
Kochaj wesoło
Źródło:
Materiał nadesłany
GOLF& LIFE nr 7-8/07-08.2007