Największy festiwal Europy znów gości widzów ze świata, choć narzuca im reżim. I nie boi się artystycznych prowokacji - o Salzburger Festspiele i „Don Giovannim” Romeo Castellucciego pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Prawie 3 tys. osób, głowa przy głowie, ogląda „Don Giovanniego" Mozarta. Z początkiem lata Austria zniosła wszelkie ograniczenia w zapełnieniu miejsc na imprezach kulturalnych i festiwal w Salzburgu skierował do sprzedaży dodatkowych 70 tys. biletów. Zdecydowana większość szybko znalazła nabywców.
Po kadłubowej edycji 2020, której nie odwołano, bo wypadało stulecie festiwalu, znów jest siedem tygodni wypełnionych przedstawieniami i koncertami. A jednak festiwalowe życie jest nieco inne.
Obowiązuje dyscyplina, jakiej nie poddałaby się polska publiczność. Bilet jest imienny, by go otrzymać, trzeba było przesłać e-mailem swoje dane kontaktowe. Jego kod kreskowy jest sprawdzany przy wejściu wraz z paszportem covidowym lub wynikiem testu oraz dowodem tożsamości. Wszystkich obowiązuje jeden typ maseczki (FFP), substytuty nie wchodzą w grę.