Hu:r kobjet wydaje się grupą osób bez właściwości. Doznaję nagłego objawienia. Kobiety na scenie to... ludzie. Zwykli ludzie. Bohater zbiorowy na miarę naszych czasów. Ubrany na lekcję jogi... - pisze Mirosław Kocur po spektaklu "Magnificat" w wykonaniu Chóru Kobiet.
Piękni warszawiacy tłoczą się w niewielkim lobby Instytutu Teatralnego. Zostali zaproszeni na nową premierę hu:ru kobiet (pisownia oryginalna). Tłoczą się przy wejściu, bo miejsca są nienumerowane, a widownia zbyt mała, by pomieścić wszystkich chętnych. Każdy z gości wyraźnie, acz zwykle w sposób wielce stonowany, podkreśla własną odrębność. Młode panie eksponują cudne nogi na wysokich obcasach. Starsze sygnalizują głębię własnych wnętrz kreatywnością image'u. Panowie, często modnie niedogoleni, demonstrują niezależność, głównie finansową. Chór widzów mieni się osobowościami i kostiumami. Nikt nie opuszcza strategicznego miejsca przy drzwiach na widownię, pomimo delikatnych sugestii malowniczego pana "bramkowego" ogłaszającego dziesięciominutowe opóźnienie. Na tę wiadomość chór widzów ożywia się i jeszcze bardziej stłacza. Każdy mówi teraz głośniej. Po dziesięciu minutach muzyka w lobby sięga wspaniałego crescendo. I