W"Kobiecie z morza", zapomnianej sztuce Henryka Ibsena, wyreżyserowanej przez KRZYSZTOFA BABICKIEGO grają kobiety i ich upiory. Mężczyźni asystują. Morze - wielki, nieobecny Aktor - w tajemniczy sposób dyktuje rytm i dramaturgię spektaklu.
CIEMNĄ przestrzeń pokoju w mieszkaniu doktora Wangla, małomiasteczkowego lekarza, wypełniają stateczne, mieszczańskie meble. Meble i bibeloty - rzeczy, usidlają i zniewalają bohaterów. Pozwalają im wieść życie tyle stateczne co pozorne i puste. W tym mrocznym wnętrzu jest wszak jeden jasny punkt - przytwierdzona do ściany biała morska muszla o nieregularnych niepokojącym kształtach. Morze wydobywa utajone tęsknoty, uśpione koszmary mieszkańców prowincjonalnego miasteczka. Boletta marzy o ucieczce w "wielki świat", Hilda nie potrafi uwolnić się od wizerunku zmarłej matki, Ellide Wangel wreszcie, tytułową kobietę z morza dręczą wspomnienia o tajemniczym kochanku - Obcym. W przedstawieniu Ibsena-Babickiego wielkie namiętności przeżywają tylko kobiety - ten spektakl odbiera się momentami jak feministyczny manifest. Tylko kobiety są tu naprawdę wolne, odważne w poznawaniu prawdy o sobie - aż do samozniszczenia. To kobiety nieustannie rozbijają pozo