Zosia i Marek. W latach pięćdziesiątych byli studentami Politechniki Warszawskiej. Poznali się na jednym z modnych wówczas balów gałganiarzy. Marek - średniowieczny trubadur w tłumie przebierańców i zetempowskich koszul zauważył księżniczkę z bajki (w cywilu... słuchaczkę "trzeciego mechanicznego"). "Była taka ładna, miała coś w środku, takie światełko, to było widać, zwłaszcza w oczach, w uśmiechu...". Po ślubie - jak to zwykle bywa - okropnie zbrzydła". Romantyczna miłość najpierw nie wytrzymała próby pierwszych wspólnych wczasów, później - małżeńskiej egzystencji "w jakiejś dziurze na końcu świata". Oddalali się od siebie. Marek spędzał całe dnie w fabryce. Zocha - borykająca się z rolą matki dwojga dzieci i żony "przy mężu" - "płakała, wyglądała przez okno tęskniła za życiem". Przez dziesięć lat nie udało się im wykrzesać iskry rodzinnego ciepła. Jej uczucie obumierało "między śmierdzącym tartakiem a rzeką, w
10.11.1988
Wersja do druku