EN

10.07.2009 Wersja do druku

Kobiela: nasz Woody Allen

BOGUMIŁ KOBIELA miał szalone powodzenie u kobiet. - Brał je dowcipem, kołował wdziękiem. W te sprawy była też zamieszana jego mama. Kontrolowała, była łasa na dobre nazwiska pań. Siedziała w SPATiF-ie na pięterku i filowała z góry, z kim Bobek przychodzi. Nie było tak, że on polował sam. Chyba że w nocy - Jerzy Gruza opowiada o aktorze.

Dokładnie 40 lat temu zmarł tragicznie Bogumił Kobiela (1931-69), wybitny aktor, nie tylko komediowy. Był Piszczykiem w "Zezowatym szczęściu" (1960) Andrzeja Munka i oportunistą Drewnowskim w "Popiele i diamencie" (1958) Andrzeja Wajdy, gdzie w chwili pijackiego upojenia miota się po stole z gaśnicą. Razem ze swoim przyjacielem Zbigniewem Cybulskim założył w Trójmieście Teatrzyk Bim-Bom (1954). Jacek Szczerba: Na czym polegał aktorski fenomen Bogumiła Kobieli? Jerzy Gruza: Bobek był zaprzeczeniem akademijnej drętwoty, ciemnych garniturków i przemówień. Budził sprzeciw recenzentów, bo wykraczał poza ich wyobrażenie o tym, z czego i jak można się śmiać. Programy "Poznajmy się", które robiliśmy w latach 60., były sekowane przez prasę. Dopiero dziś mówi się o tym jako o telewizyjnej klasyce. Ukuto nawet wtedy teorię, że polski widz nie ma poczucia humoru. Amerykański - owszem, ale nie nasz. Bobek pokazał, że możemy się śmiać, i t

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Kobiela: nasz Woody Allen

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wyborcza nr 160 online

Autor:

Jacek Szczerba

Data:

10.07.2009