„Stabat Mater" Karola Szymanowskiego i Giovanniego Battisty Pergolesiego w chor. Daniela Cardima i Edwarda Cluga w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Wieczory baletowe są nieodłącznym elementem programu każdej kompanii tanecznej. Krótsze formy ułożone w jeden program, składający się z dwóch, trzech, a czasem więcej części, to próby ukazania różnorodności artystycznej, dialogu mistrzów i debiutantów, a także kunsztu zespołu. To sprawdzian możliwości i techniki tancerzy. Jednak zawsze istnieje pewne ryzyko, aby nie był to przypadkowy mariaż, ale przemyślany układ poszczególnych fragmentów. Balet Teatru Wielkiego w Poznaniu, pod kierunkiem Roberta Bondary, w każdym sezonie proponuje tegoż typu wydarzenie. Ostatnia próba także posiadała wspólny mianownik. To spotkanie dwóch wielkich kompozycji, z szerokiego kalejdoskopu dziedzictwa muzycznego Stabat Mater. Ów hymn sakralny, będący lirycznym lamentem opłakiwania umarłego syna Jezusa przez bolejącą matkę Maryję, stał się inspiracją dla sporej grupy twórców. Przez wieki, właśnie kult maryjny, stanowił istotny czynnik pobudzenia artystycznego, które skutkowało pokaźnym mieszkiem dorobku oratoryjnego. Dla premiery w stolicy Wielkopolski wybrano dwa, odmienne w brzmieniu, utwory. Z jednej strony to Karol Szymanowski, gdzie ból słów współgra z doniosłością dźwięku, który płynie jak łzy opłakiwania utraty najbliższego. Po drugiej stronie identyczne strofy, ale barwa muzyki odmienna. Giovanni Battista Pergolesi wprowadza fragmenty nadziei, optymizmu wobec ludzkiej tragedii wiecznego rozstania. Do przygotowania choreografii zaproszono dwie osobowości. To Daniela Cardim, mieszkanka Londynu z rodowodem brazylijskim, która układem debiutowała w naszym kraju. Część drugą przygotował Edward Clug – dyrektor artystyczny baletu w Mariborze, jedna z największych współczesnych znakomitości tańca na świecie. To spotkanie, zarówno w warstwie muzycznej, jak i choreograficznej ukazało nie tyle dialog, ale indywidualność i odmienność. Mimo własnego oryginalnego języka tańca, to również można znaleźć jeszcze jedną wspólną płaszczyznę. To swoisty dialog płci. Tego, co kobiece z tym, co męskie. Ta dwójka tak skonstruowała swoje prace, że nie są to zindywidualizowane i zniuansowane opowieści o rozpaczy i bólu, ale zespołowe kompozycje przedstawiające dwie płcie, nie tyle antagonistycznie, co komplementarnie, wzbogacająco. Gdyż bez siebie one nie mogą funkcjonować, żyć, egzystować. Tworzą wspólny krwiobieg – radości, ale też cierpienia.
Część pierwsza do muzyki Karola Szymanowskiego w choreografii Danieli Cardim, jest głęboko wpisana w teraźniejszość, nasz dzień dzisiejszy. Artystka nie kryje, że inspiracją dla przygotowania układu, stała się bieżąca wojna w Ukrainie. Kostiumy jasno sugerują, że mężczyźni to żołnierze, którzy dla lepszej sprawy giną na kolejnych frontach, gdzie ziemia wchłania ich pot i krew. Zestawiając świat kobiet – oczekujących, płaczących, lamentujących, z męską siłą i bojowym nastrojem, wkrada się nuta delikatnych uczuć, mgnień miłości i niespełnionych pragnień. Bowiem ta opowieść jest uniwersalną narracją o każdej kobiecie – matce, żonie, kochance, która traci ukochanego mężczyznę. To nie historia wpisana w konkretny czas, ale uniwersum wojny, która nadchodzi nieoczekiwanie i niweczy to, co najpiękniejsze – uczucie dwojga ludzi. Ciemna barwa sceny buduje klimat smutku i żalu, tęsknoty, ale i minimalnej nadziei. Praca Cardim może i jest lekko pompatyczna, ale dobrze przedstawiona. Artystka zestawia zespołowe sekwencje niezwykle sprawnie, choć wkradają się wyciemnienia, które należałoby ograć prostymi przejściami tancerzy. To pejzaże świata kobiet żegnających odchodzących mężczyzn, którzy zagospodarowują pole walki, ale i śmierci. W tej masie dramatów na pierwszym planie jest Ona (Asuka Horiuchi) i On (Mateusz Sierant). Choć słowa w muzyce mówią Matka i Syn, to uniwersalność tańca wskazuje na każdą możliwą relację między dwojgiem kochających się i oddalających na wieczny czas. Duet współgra niezwykle sugestywnie. Taniec solistów jest dojrzały, emocjonalny i precyzyjny. Ból miesza się z miłością, lament z radością. Nie ma szczęśliwego zakończenia, ale pozostanie pamięć na wieki. Choreografia posiłkująca się techniką neoklasyczną jest precyzyjna i prosta. Cardim stara się klarownie opowiedzieć historię, angażując szeroki zespół baletowy. To największa wartość, że to zgrana kompania, która świetnie wykonuje przygotowany układ.
Część druga to całkowita zmiana nastroju. Edward Clug, w programie do przedstawienia, mówi jasno: muzyka Pergolesiego to nadzieja i właśnie ta nuta pobrzmiewa w jego pracy. Z jednej strony geometria i świetna, niczym układ matematyczny, kreska tańca, a z drugiej dużo ironii i niewymuszonego uśmiechu. Precyzja choreografa jest niesamowita. Początkowy fragment, niczym figury rozrysowane na kartach bloku technicznego, definiuje układ świata – na kobiecy: jasny oraz męski: czarny. To jakby dwa odmienne zakony wiary, dwie szkoły uczniów, które rywalizują i współgrają ze sobą. Clug nie oszczędza widza, zaskoczenia są pełne: a to wybieg mody, a to symbolika zaczerpnięta ze świata sacrum. Choreograf bawi się muzyką, ironizuje, wyszydza i dopowiada. Jednak w niektórych fragmentach brakuje mu pomysłu, co można jeszcze pokazać i tworzą się luki, które wymagały zagospodarowania. Jasna przestrzeń, w której znajdują się prostokątne białe bloki stanowią jedyny element dekoracji, kształtującej przestrzeń tańca. Co ważne również artysta z nimi eksperymentuje, ukazując czy też przekraczając pola tanecznej możliwości. Tancerze świetnie odnajdują się w tej pracy, choć układ nie jest prosty. Należy właśnie podkreślić owe błyskotliwe wykonanie i zespołowość, bez niego widowisko wypadłoby blado, a tak zachwyca blaskiem tanecznych możliwości: precyzji i dokładności. Całość sprawia wrażenie humoreski na dwie płcie, nie tyle skonfliktowane, ale żyjące swoimi światami – pragnień, uczuć i poświęcenia. To ciekawa praca, ale jednak od tej klasy choreografa można oczekiwać więcej, bo niby jest pięknie, ale brakuje tej dopełniającej kropki nad i, która mogłaby być fajerwerkiem pełnego artystycznego spełnienia.
Wieczór w Poznaniu ukazał dwa możliwe podejścia twórcze do Stabat Mater. Kuźnia muzyczna i choreograficzna. Zaproszenie Danieli Cardim i Edwarda Cluga to kolejny krok w rozwoju zespołu baletowego, który pod kierunkiem Bondary świeci coraz większą, wyrazistą barwą w skali naszego kraju. Narracje kobiecości i męskości ukazały kunszt i rangę kompanii, za którą należy trzymać kciuki, aby wytrwała w formie i jakości prezentacji. A Wielkopolska niech docenia pracę kierownika baletu, który buduje swój własny dom baletowych opowieści. To droga do sukcesu i radości miłośników tańca.