Nie łatwo chyba być Michałem Kmiecikiem. Przecież dwudziestoletnim "odkryciem polskiego teatru" nie można być całe życie. A właśnie młodość Kmiecika rozgrywa się w sposób, za przeproszeniem, iście Gombrowiczowski - pisze Witold Mrozek, przy okazji prezentacji "#dziadów" na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi.
Media dostają dwa w jednym - cudowne dziecko i pretekst do pokoleniowych rozważań, w których mieliznach przecież uwielbiają się taplać, co pół roku produkując pokolenie X, Y, Z czy 1200 brutto. Maciej Nowak może poczuć się już nawet nie ojcem, a dziadkiem kolejnej generacji młodych twórców. Miesięcznik "Dialog" może opublikować dyskusję o tym, że rzekomo w sztuce i polityce doczekaliśmy się już języka wolnego od doświadczenia PRL. Dyrektorzy cieszą się, że głośne już nazwisko zrobi im coś za pół darmo. A bezrobotni absolwenci reżyserii psioczą po cichu, że propozycje z kolejnych teatrów dostaje człowiek, który z aktorem ponoć pracować nie umie, bo nie miał się gdzie nauczyć. Pisać jednak Kmiecik zdecydowanie umie. Przezywany jest dzieckiem Strzępki i Demirskiego; frazę tego ostatniego bardzo słychać było choćby w "Śmierci pracownika", wystawionej przez Iwo Vedrala w Teatrze Polskim w Poznaniu czy "Karabinach pana Youdego", gdzie