"Klub" na podstawie książki Matildy Voss Gustavsson „Klubben” w reż. Weroniki Szczawińskiej, koprodukcja Teatru Collegium Nobilium w Warszawie i TR Warszawa. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Ta książka wywołała nie tylko w Szwecji trzęsienie ziemi. Na jej osnowie powstał w TCN spektakl z zewnątrz - o sytuacji w Akademii Królewskiej, a w istocie – o tym, co to dziś znaczy być kobietą, artystką, o próbie funkcjonowania w dość hermetycznie zamkniętym przez mężczyzn świecie sztuki, czy wreszcie - o cenie jaką się płaci za bycie sobą – w największym uproszczeniu mówiąc.
Niestety, ten ważny temat został tutaj podany z jakimiś pretensjami, ze zdecydowanym nadmiarem ekspresji czy podniesionych głosów; tak, zgoda, że o gwałcie trzeba mówić głośno i nie ma żadnych usprawiedliwień dla bydlaków, którzy na zbyt wiele sobie pozwalają – żeby nie było niejasności, przypomnę, że jesteśmy JEDNAK w teatrze, gdzie metafora, półcień, niedomówienie czy chwila ciszy mogłyby zabrzmieć dużo donośniej niż najgłośniejszy nawet krzyk. Niestety, trochę tego zabrakło. Dlatego też „nie zagrał” finał, a w każdym razie – nie tak, jak powinien. Powinna mnie ta scena (szczególnie jako faceta) jakoś może obrazić, poruszyć, tymczasem – cóż – było letnio. Pozbawiono mnie też strefy komfortu, jedna z aktorek grała wprost na mnie, patrząc mi prosto w oczy, nic z tej sceny nie wynikało, był to pusty i dość nieudany gest, który miał mnie zapewne dotknąć, a jedynie - proszę o wybaczenie - rozśmieszył.
Najlepszym natomiast momentem tego spektaklu wydał mi się monolog p. Bernadetty Statkiewicz, fantastycznie i napisany i zagrany, choć – zastanowiwszy się dłużej – miał się i do reszty tekstu i do wymowy całości jednak trochę nijak. Wyszedłem z teatru wyczerpany.