Katowice. "Świeczka zgasła" to sztuka, którą gra się w ciemnościach. W telewizji jest to bliskie harakiri.
Ciekawa rzecz. Ostatnio gram jednoaktówki Czechowa i nie mogę nie wspomnieć o podobieństwach, jakie łączą "Świeczka zgasła", którą wyreżyseruję z myślą o wieczorze "Trzy razy Fredro" i "Niedźwiedzia". To utwory wyrosłe z tradycji komedii, oparte na motywach, które przewijają się przez scenę od wieków. Tematem jest kłótnia kobiety i mężczyzny, a widz czeka, kiedy się pogodzą, bo czuje, że pogodzić się muszą. Przejście od niechęci do fascynacji jest najbardziej interesujące. Dwukrotnie miałem okazję występować w repertuarze fredrowskim - w "Zemście" Andrzeja Wajdy w Starym Teatrze i telewizyjnych "Ślubach panieńskich" Krystyny Jandy. Ale Fredrę ćwiczyło się, oczywiście, obowiązkowo w szkole teatralnej. To był dla mnie trening rytmiczny. Służył mi potem w różnych odsłonach ról komediowych, a nawet w pisaniu scenariuszy. To taki trening, który aktor musi przejść. I powtarzać go, gdy wychodzi z wprawy. Kiedy jako pedagog analizuj�