MINIONEJ wiosny, przy okazji wizyty w Warszawie Starego Teatru z Krakowa, prezentującego w ramach Teatru Rzeczpospolitej "Marzycieli" Roberta Musila, zdarzyło mi się kilka rozmów ze znajomymi miłośnikami sceny, rozmów zdawkowych i właściwie całkiem banalnych. Zapadły mi jednak w pamięć, być może dlatego, iż były - pomijając drobne różnice w wysławianiu czy argumentacji - w gruncie rzeczy identyczne, jednobrzmiące. - Czy warto iść na tych "Marzycieli"? - pytano mnie. - Warto - odpowiadałem. - To bardzo piękne przedstawienie i znakomicie grane. Ale niełatwe: długie i, można, rzec, gęste, wymagające skupienia uwagi i dobrej woli. - Miałeś rację - słyszałem po paru dniach - Niezwykły spektakl, wspaniale wyreżyserowany. I wspaniali aktorzy, chociaż zupełnie nieznani. - A obejrzałeś do końca, prawie cztery godziny? - pytałem. - No, nie, wiesz, miałem mnóstwo roboty, byłem zmęczony, nawalił mi samochód, musiałem dowlec się do domu, etc.
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka