Słynne w świecie musicale pojawiają się w Polsce z opóźnieniem sięgającym od pięciu do dwudziestu lat. Pierwsza bodaj ryzykowała warszawska Komedia wystawiając w 1957 r. "Kiss me, Kate", a po kilku latach w ślad za Poznaniem grając z powodzeniem "My Fair Lady" z Barbarą Rylską w roli głównej. By pozostać przy najważniejszych tytułach w ramach względnej chronologii, wymieńmy takie jak "Can-Can" i "The Musie Man" w Operetce Warszawskiej, "Hello, Dolly" i "Człowiek z La Manchy" ("The Man of La Mancha") w Operetce Śląskiej, "Promises, promises" w Teatrze Muzycznym w Gdyni (potem także w Teatrze na Targówku), wreszcie "Skrzypka na dachu" ("Fiddler on the Roof") w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Jak na dystans geograficzny, polityczny, kulturowy i ekonomiczny (tantiemy w dewizach), dzielący nas od ojczyzny musicali, nie ma powodu do narzekań. Jednak pewne wyobrażenie o istocie i stylu musicalu mogły dać z całej powyższej serii trzy tyl
Tytuł oryginalny
Kłopoty z musicalem
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 11