"Spalenie matki" w reż. Michała Kotańskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.
Dramatopisarstwo Pawła Sali jest problemem starcia szlachetnych intencji z problematycznością ich realizacji. Sala chce mówić o rzeczach ważnych, trudnych, omijanych do niedawna przez teatr. I to mu się chwali. Czyni to jednak w sposób, który obraca się często przeciwko tej szlachetności. Pamiętam dyskusję w Teatrze Małym. Było to dwa lata temu, po warszawskim pokazie "Gang-bangu", sztuki o biciu seksualnego rekordu, odbywanej publicznie kopulacji na akord. Ta sztuka miała opowiadać o człowieku, który pozbawia się godności. To świetny materiał dla teatru, tylko że przez mizerotę literacką tekstu i liche wykonanie zostawiał najwyżej niesmak. "Spalenie matki" w Teatrze Wybrzeże każe myśleć, że ta historia częściowo się powtarza. To nieco inna sztuka niż "Od dziś będziemy dobrzy" i "Gang-bang", które przysporzyły Sali określeń "skandalista", "ten z pokolenia porno". Sala zresztą do tej generacji się nie zalicza. "Spalenie matki", opowieść