Ten tekścik jest z kluczem, wynika z dwóch zderzeń: z "Weselem" w Starym Teatrze i z "Weselem we wsi Kamyk" w Teatrze Nowym w Poznaniu. Oba przedstawienia boskie, oba docenione, na obu iks razy byłem. Są, powtórzmy, boskie, więc gdy mają gorszy wieczór, to widać różnicę - pisze Maciej Stroiński na blogu destroix.pl.
Freud wymyślił to pojęcie, pojęcie "klęski sukcesu" (por. "Zaburzenie pamięci na Akropolu"), i trafił w dwunastkę, czyli bardziej niż w dziesiątkę. Klęska sukcesu, ten pozorny oksymoron, wydarza się wtedy, kiedy jest ZA DOBRZE, a za dobre, jak wiadomo, jest wrogiem dobrego. Kiedy lepiej być nie może, to może być tylko gorzej. Dobre osiąga swą masę krytyczną, po której już tylko potop, już tylko tąpnięcie. Tym boleśniejszy jest upadek. Po eksplozji, którą jest pierwotnie, sukces nagle imploduje. Jak w tym powiedzonku, że się PĘKA Z DUMY. No właśnie. Nagle aktorzy robią długie pauzy, nienormalnie długie, robią wielkie gesty, odstawiają szmatę, pozę, spektakl przemienia się w pokazówkę, z teatru się robi show, ze sceny estrada. Wszystko się jebie i staje karykaturą siebie. Dotyczy to pierwszego przebiegu po dłuższym niegraniu. Pierwszego wieczoru aktorzy grają dla siebie (masturbacja), drugiego dla widza (faka-faka), trzeciego dla kasy